Nasze opinie

Krzysztof Sokołowski “Gdy państwo prawa się chwieje, potrzebna jest praca u podstaw”, Gazeta Wyborcza

– Przychodzimy do młodzieży, żeby ją zaktywizować. Publicznie, społecznie, obywatelsko. Nie agitujemy za żadną opcją polityczną – mówi Krzysztof Sokołowski, lubelski adwokat zaangażowany w akcję edukacyjną “Tydzień Konstytucyjny”.

Paweł Krysiak: Stowarzyszenie im. prof. Zbigniewa Hołdy, którego jest pan członkiem, prowadzi w szkołach całej Polski projekt pod nazwą „Tydzień Konstytucyjny”. Dlaczego prawnicy postanowili wejść do szkół  i rozmawiać o tym, jak działa prawo i jak funkcjonuje państwo?

Krzysztof Sokołowski*: Myślę, że my, prawnicy, mamy powód, aby uderzyć się w piersi i powiedzieć: zaniedbaliśmy ostatnie dwadzieścia parę lat kontaktu ze społeczeństwem. W 1989 r. odzyskaliśmy wolność i zaczęliśmy zarabiać pieniądze, zajęliśmy się sobą, myśląc głównie o swoich karierach. A prawnicy mają szczególną rolę do spełnienia w społeczeństwie. Tak jak lekarze mają powinność edukacji w zakresie dobrych nawyków żywieniowych,  architekci zabiegają o to, aby nie budować w naszych miastach potworków, tak prawnicy powinni kształtować świadomość prawną obywateli. Tydzień Konstytucyjny to znakomity projekt, który pojawił się niespełna trzy lata temu.

Mniej więcej w czasie, kiedy politycy zaczęli lekceważąco traktować Konstytucję.

– Tak, to było druzgocące doświadczenie, także przez wzgląd na olbrzymią ilość demagogicznych argumentów, manipulacji, odwracania znaczenia pojęć. Zdaliśmy sobie sprawę, że musimy zacząć rozmawiać ze społeczeństwem. Musieliśmy znaleźć nowe formy komunikacji z młodymi ludźmi. Ja od trzech lat rozmawiam prawie wyłącznie językiem obrazowym, językiem przykładów.

Jak wyglądają takie zajęcia?

– Każde zajęcia są inne. Każdy prawnik ma swobodę przyjęcia metody pracy. Pracujemy na kazusach, czyli przykładach, które rozwiązują uczniowie. To są warsztaty, a nie wykład, ale z dużą ilością wiedzy teoretycznej. Ja np. na początku proszę uczniów, aby otworzyli książki z Konstytucją i zajrzeli do spisu treści. Pytam, który rozdział intuicyjnie uważają za najważniejszy, zazwyczaj trafnie wskazują na rozdział II „Prawa i wolności”. Jednakże, gdy zadaję pytanie, jak zdefiniowaliby „prawo” i „wolność”, zaczynają się schody. Z reguły opisują je jako „możność”, „uprawnienie”, „coś mi wolno”.

Odkryciem dla nich jest, gdy dowiadują się, że prawo to nakaz kierowany do państwa, np. aby państwo zagwarantowało obywatelowi opiekę zdrowotną, natomiast wolność to zakaz ingerowania państwa w przyznaną obywatelowi wolność, np. zakaz ingerowania w swobodę wypowiadania się, gromadzenia się, komunikowania się itd. Prawo to nakaz, wolność to zakaz – ta konstatacja  jest  dla nich fundamentalnym odkryciem. Dowiadują się bowiem, że Konstytucja jest napisana dla nich. To nie jest tekst o tym, co wolno, a czego nie wolno obywatelowi. To jest opowieść o tym, co państwo ma zrobić, aby obywatel czuł się w nim dobrze.

Czy pytają o trójpodział władzy?

– Oczywiście. Uczniowie znają książkowe definicje, że chodzi tutaj o równowagę władz, balansowanie, ale co to w praktyce oznacza? Chcąc to praktycznie wyjaśnić, przyszedłem kiedyś na zajęcia ze statywem do aparatu fotograficznego z trzema ruszającymi się nóżkami teleskopowymi. Pytam, co to jest? Odpowiadają, statyw. Nie. Odpowiadam. To  jest nasze państwo, które stoi na trzech nogach, to jest parlament, to rząd, a ta trzecia noga to sądy. Jeśli jedna władza chce trochę więcej dla siebie, to wysuwa się do góry, a druga noga się obniża. Wtedy nasze państwo chwieje się, ale ta druga i trzecia noga się opierają i przywracają państwo do pionu.

Jeżeli parlament uchwali na przykład ograniczenia w korzystaniu z internetu, a prezydent tego nie zawetuje, to nasza wolność komunikowania się  jest zagrożona. W tej sytuacji jedynym, który może przywrócić państwo do pionu, jest sąd – trzecia noga. Jeżeli natomiast państwo stoi tylko na jednej nodze, wystarczy je lekko pchnąć i się przewraca. Ale często uczestnicy zajęć w tym momencie zadają kolejne pytania. – No dobra – mówią – ale kto kontroluje sąd. Jeśli premierowi rządu wydaje się, że wyrok sądu jest błędny, to dlaczego nie może go uchylić, skoro jest równowaga władz?

Naprawdę, takie pytania zadają?

– Tak. I tu język prawnika, tj. powiedzenie, że zgodnie z prawem wyroki są ostateczne, a władze działają w granicach kompetencji, nie wystarczy. Staram się opowiadać obrazowo. Biorę trzech uczniów z sali, stawiam ich w kółku i mówię: ty jesteś rządem, ty parlamentem, a ty sądem. Zakładają sobie ręce na ramiona, które symbolizują wzajemną kontrolę  władz. Przebiegam swoimi palcami po tych rękach, co symbolizować ma ową kontrolę. Idę dookoła w jedną stronę, potem wracam, kontrolujemy się. Pytam: czy coś z tej kontroli wynika? Czy jest w wyniku tej kontroli jakaś ostateczna decyzja? No nie ma – odpowiadają. Co to jest? – pytam. Natychmiast łapią. – To jest błędne koło – zauważają. Tak. Ten łańcuch kontroli gdzieś trzeba przerwać. Gdzie go przerywamy?  Na sądzie. Pytają, a dlaczego na sądzie?  Z kilku powodów. Przedmiotem kontroli jest przecież prawo. A kto się zna na prawie? Premier czy sąd? Tylko sąd spośród trzech władz jest władzą  kompetentną. Posłem może zostać osoba, która  ukończyła 21 lat, senatorem – 30 lat, prezydentem – 35 lat. I to są jedyne wymagania, które się stawia tym urzędnikom. Natomiast sędzia musi mieć studia prawnicze, odbyć aplikację, zdać parę egzaminów i najlepiej gdyby miał doświadczenie życiowe i zawodowe. To jest jedyna władza, od której oczekujemy kompetencji. A skoro tak, to ona ma moc sprawczą.  Roma locuta, causa finita, czyli sąd postanowił, sprawa zakończona. I musimy się temu podporządkować, nawet ze świadomością, że niekiedy sądy popełniają błędy. W imię stabilności państwa komuś musimy zaufać. Nie możemy tkwić w efekcie błędnego koła.

To ważne, aby w przystępny sposób wytłumaczyć uczniom skomplikowaną materię  i jednocześnie pobudzić do myślenia. To nie są wykłady, ale rozmowa, analiza konkretnych sytuacji.

CZYTAJ DALEJ